..
MK

3 | 344754
 
 
2009-12-03
Odsłon: 1722
 

Noc na Batyżu

21:40, wyświetlacz telefonu komórkowego, nieubłaganie wskazuje właśnie tą godzinę. W zasadzie dawno już powinniśmy być w domu. A tutaj? Mgła gęsta jak mleko skutecznie odcina światło księżycowej pełni. W miarę równa i dość szeroka półka daje poczucie bezpieczeństwa, ale podświadomość gdzieś wyczuwa stupięćdziesięciometrową lufę o jakieś dwa kroki z przodu. Chłopaki z TOPRu, telefonicznie zapewniali o doskonałych prognozach na najbliższą noc. W głosie Dyżurnego wyraźna nuta ironii: „che, che, kibelek się wam trafił...” No, ale nie ma co narzekać załamanko nam nie grozi, a półka całkiem spora. Jest tylko pewien szkopuł – 60 metrów niżej,  na samym końcu bliźniaka, od godziny dynda sobie Wrzasku, szukając po omacku kolejnego stanu z ringów. Haczywa oczywiście ni w ząb nie mamy – bo po cholerę na obitą drogę. Wrzasku oczywiście bez światła, bo po co... Przez ten czas zdążylibyśmy pewnie o nim zapomnieć, gdyby nie soczyste przekleństwa i rytmiczne ruchy liny w prawo i w lewo, w prawo i w lewo – Wrzasku postanowił przeszukać skałę tyralierą. Jak nie znajdzie, to kiblujemy do rana. On jest w znacznie gorszej sytuacji. Uwiązany na końcu sznurka musi sobie dyndać do rana, aż wyjdzie słońce i będzie mógł zlokalizować stanowisko zjazdowe. Nasza sytuacja też nie jest wesoła – czeka nas co najmniej 8 godzin biwakowania – jak to przetrwać. Chłodna kalkulacja – piwo poszło jeszcze na parkingu, szturmowa flaszka żołądkowej starczyła ledwie na jeden wyciąg, zaskurniakowa piersiówka pokazała dno około południa.... Cóż więc, w tych skrajnych warunkach pozostaje nam kiblować do rańca. Ze smutnego rozmyślania nad sytuacją, w jakiej się znajdujemy, nagle wyrywa nas donośne zawołanie z dołu: jest k.... jest, mam tego sk... (dalej nie da się powtórzyć nawet z wykropkowaniem) – w ten oto radosny sposób Wrzasku informuje, że znalazł stanowisko zjazdowe. Oddychamy z ulgą, przymusowy kibel w środku ściany, to co prawda romantyczna przygoda, ale żeby tak chociaż ćwiarteczka została... Szybko wpinamy się w sznurek i rura na dół. W między czasie mgły niemal zupełnie ustąpiły i okoliczne pagórki pokazały się w blasku księżyca. Krajobraz Doliny Batyżowieckiej oświetlonej światłem księżycowej pełni, z dominującą po środku mnichową sylwetką Kościółka robi niesamowite wrażenie. Po kilku minutach już wszyscy razem dyndamy przypięci do wiszącego stanowiska w środku płyt. Teraz już nie ma Bola, musimy stąd zjeżdżać, bo tak do rana nie wysiedzimy, nawet jakby ktoś zesłał skrzynkę piwa. Nagle Trąbkę oświeciło, że przecież ma czołówkę... Wzrok Wrzaskuna mówi sam za siebie – po ćmoku motał się wcześniej po skale, żeby wymacać ringi. W świetle czołówki odszukanie następnych dwóch stanowisk zjazdowych nie powinno już stanowić problemu, zwłaszcza że księżyc dość jasno świeci i mniej więcej orientujemy się gdzie te stanowiska powinny być. Po dalszych czterdziestu minutach lądujemy już bezpiecznie u podstawy ściany. Wreszcie można się odwiązać, luz, ulga, już nawet koszmar zejścia z jedną lampką we trzech nie jest w stanie przyćmić zadowolenia.

Tak to jest, jak dwóch świeżo ożenionych i jeden 2 tygodnie przed ślubem, zorientują się końcem sierpnia, że pasowałoby co zakosić w Tatrach.... 

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
Chesster 2011-10-01 11:36:11
Bania :) Jaką drogę kosiliście ?


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd